Janina Dobrowolska poetka związana z Warszawą, a od ponad 20 lat - z Berlinem. Młodzieńcze lata spędziła w Olsztynku. I choć był to krótki okres (1960-63) to zapadł jej głęboko w pamięci. Być może dlatego, że spotkała tu życzliwych ludzi, m. in. Jadwigę Ziółkowską – dyrektor Państwowego Domu Dziecka nr 1 im. Janusza Korczaka w Olsztynku oraz niezwykle oddanych dzieciom pracowników tej placówki. Pamięta też nauczycieli oraz koleżanki i kolegów ze szkoły podstawowej. To właśnie w Olsztynku zrodziło się jej wielkie zainteresowanie literaturą. Ale późniejsza dalsza nauka, rola matki, żony i aktywność zawodowa nie pozwalały na realizację tej największej w jej życiu pasji. Będąc już na emeryturze wróciła do poezji, a obecnie próbuje również sił w prozie. Od kliku lat powstają więc strofy z tęsknoty do kraju, miłości do literatury a w szczególności do poezji i języka ojczystego…
Wydała trzy tomiki wierszy:
„Z Tobą, Poezjo” (Warszawa 2012, Wydawnictwo: Poligraf, ISBN: 978-83-62752-99-7):
„O świcie zaczynam żyć” (Warszawa 2012, Wydawnictwo: Poligraf, ISBN: 978-83-7856-052-4):
i „Pisz do mnie…” (Warszawa 2014, Wydawnictwo: Warszawska Firma Wydawnicza, ISBN: 978-83-7805-981-3):
Jej postać popularyzuje w Olsztynku Alicja Chrzanowska, emerytowana nauczycielka języka polskiego, poszukująca nieustannie w naszym ojczystym języku prawdy i piękna. Polecamy artykuły w „ALBO” nr 4, 5, 7 i 9 z 2013 r. dostępne tutaj.
TĘSKNOŚĆ NIEPOSKROMIONA
Jak żyć mi na obcej ziemi?...
Jesień złoci się, czerwieni,
Do szkół podążają dzieci
I radosny dzwoni gong.
Błyszczą się na polach skiby,
Las zaprasza już na grzyby,
Słońce coraz niżej świeci,
Mgła zatacza szerszy krąg.
Mroźny powiew z tamtej strony
I poranek oblodzony,
Wszystko skrzy się dookoła,
Bałwan już podkręca wąs.
Z nieba śnieg bez przerwy prószy,
Marzną nogi, marzną uszy,
Dzwonią dzwonki, kulig woła,
Wiatr Ze śniegiem wpada w pląs.
Wiosna w sercu, wiosna w kraju
Przy znajomym tam ruczaju,
Dzwoniąc, idą paść się krowy
Przez zielony dywan łąk.
Kwieciem sad jest obsypany
I akacje, i kasztany,
Majem pachnie bez liliowy
I na krzewach róży pąk.
Lato w pełni swej urody,
W lasach czernią się jagody,
Dookoła błękit nieba,
Słońce rzuca krótki cień.
Chlebem napęczniałe kłosy,
Radość niosą ludzkie głosy,
A wiatr szumem liści śpiewa
I kołysze znojny dzień.
Ponad życia mimozami,
Tęskność moja mknie skrzydłami
Za ojczystym starym dachem,
Co dziecięcy uśmiech strzegł.
Spod zmęczonej mej powieki
Widzę z bliska kraj daleki,
Gdzie brzeg Wisły z żółtym piachem
Z moją drogą doń się zbiegł.
(Z tomiku „Pisz do mnie…”, s. 61-62)
W POŁUDNIE
W południe próżno szukać jakichkolwiek cieni
Na ścieżce wrytej w ziemię i bezład kamieni.
Słońce przed własnym żarem uciekając trwożnie,
Wciska się w środek nieba, oślepiając groźnie.
Obłok, co przez pomyłkę był w jego zasięgu
Zniknął. I już nie dotknął linii widnokręgu.
Powietrze drga, a drzewa chowając się w sobie,
W porę zgadły, że słońce z południem jest w zmowie.
W sennej ciszy zanika jej własne bezbrzmienie...
Żuraw zaś prostym dziobem przekrawa promienie
Słońca, które umyślnie – dla własnej wygody –
W stawie pełnym błękitów szukają ochłody.
A niebo, obejmując widome pół świata,
Trwoni błękity w stawach i chabrowych kwiatach.
I już – omdlałe – w dreszczach piekielnego żaru,
Chowa się coraz bardziej w głąb swego bezmiaru.
(Z tomiku „Pisz do mnie…”, s. 101)
![]() |
![]() |
|
![]() |
![]() |